Dla budowania dobrych relacji pomiędzy Polakami i Żydami zrobiła swoim życiem więcej niż niejeden dyplomata i polityk, więcej niż niejedna organizacja powołana do tych celów. Sądeczanie nie zapomną o Pani Ani. Pierwszym znakiem pamięci była ich liczna obecność podczas ceremonii pożegnania, którą poprowadził rabin Avi Baumol. Anna Grygiel – Huryn z d. Kempińska, spoczęła na cmentarzu żydowskim przy ul. Rybackiej. Był to pierwszy pochówek w tym miejscu od 28 lat.
Zmarła dokładnie tydzień temu – w środę, 21 lutego po 82 latach trudnej, doczesnej wędrówki. Jej obecność, za którą nie tylko sądeczanie są dziś wdzięczni, była możliwa dzięki ludziom podejmującym z uporem olbrzymie ryzyko ratowania przed zagładą polskich Żydów.
Urodziła się w 1942 roku w getcie w Zakliczynie. Gdy jesienią 1942 Niemcy szykowali się do likwidacja getta, miejscowi chłopi przyjechali po jej rodzinę. Mała Ania z matką – Reginą Kempińską zd. Riegelhaupt, dziadkiem Mojżeszem oraz bratem mamy – Zygmuntem i jego żoną, wyruszyła w podróż po życie pierwszym kursem. Gdy transport wrócił po resztę rodziny, było już za późno – Niemcy otoczyli getto. Wszyscy, którzy tam pozostali – między innymi tato Anny, zginęli w obozie w Bełżcu.
Andrzej Piechnik, który organizował ratowanym Żydom schronienie, skierował mamę Ani do Marii i Franciszka do miejscowości Stańkowa w gminie Tęgoborze, do rodziny Jaroszów. Ryzykując własnym życiem Jaroszowie przyjęli czternaście osób pochodzenia żydowskiego. Przez blisko dwa lata Anna z matką czekały na wyzwolenie w ukrytej pod szopą ziemiance znajdującej się w odległości ok. 20 metrów od ich domu.
–Dorośli mogli w nocy wychodzić. Ja żyłam pod ziemią jak kret, bo bali się, że jak mnie wyniosą na pole, to nie będę chciała wrócić do ziemianki i będę płakała. Gospodarze dbali o nas. Biedna Jaroszowa w nocy piekła dla nas chleb i zakrywała okna kocem, żeby ktoś światła nie zobaczył. Franciszek Jarosz, domorosły weterynarz i fryzjer, który wszystko umiał zrobić, uratował mi życie dwa razy. Pierwszy raz, kiedy nas przyjął i ukrył. Drugi – gdy wyszliśmy z piwnicy i dostałam obustronnego zapalenia płuc. Staruszek, doktor Kozaczko zbadał mnie i powiedział, że moje dni są policzone. Usłyszał to Jarosz. Zdenerwował się i powiedział: „nie po przechowałem ją, narażałem siebie, swoją rodzinę, żeby ona teraz umarła. Nie pozwolę na to”. Pojechał do domu, po paru godzinach wrócił i przywiózł psi smalec. I tym mnie uratował – wspominała Anna Grygiel- Huryn w rozmowie z Anną Kołacińską-Gałązką.
Po wojnie zamieszkała w Nowym Sączu, któremu pozostała wierna do końca swoich dni. Prowadziła między innymi sklep papierniczy – w swojej kamienicy pod adresem Rynek 29. Przez całe życie uczestniczyła w inicjatywach upamiętniających obywateli Sądecczyzny pochodzenia żydowskiego.
Film: Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego
źródło: Zapis Pamięci; Nadarzyn, czerwiec 2021
Zdjęcia: Jerzy Wideł