Mieszkańcy gminy Korzenna od lat usiłują walczyć z zakładem odzysku odpadów firmy Mo-BRUK w Niecwi. Jak mówią sąsiedzi przedsiębiorstwa, uciążliwy ,,smród” uniemożliwia im normalne funkcjonowanie. Ostatnio sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta, gdy okazało się, że firma stara się o zmianę dotychczasowego pozwolenia i o możliwość przyjmowania większej ilości odpadów niebezpiecznych do utylizacji. Dziś o godzinie 11:00 mieszkańcy spotkali się przed siedzibą spółki, by wyrazić swój sprzeciw wobec jej działań. Z prośbą o pomoc w nagłośnieniu sprawy zgłosili się między innymi do „Dobrego Tygodnika Sądeckiego”.
Sąsiadka Mo-BRUKU uważa, że zakład nie powinien powstać tak blisko zabudowań, tylko gdzieś na odludziu.
– Przywożą z zagranicy takie szkodliwe, niebezpieczne odpady i tutaj przerabiają, a wszystek kurz i hałas na nas – mówi pani Anna. – Wszyscy mieszkańcy się zebrali, żeby to zabudował, zabezpieczył i nie zwiększał, a jeżeli byłaby taka okazja, żeby się dało w ogóle usunąć, to niech usunie w ogóle ten zakład…
– Dzwoniłam parę razy do ochrony środowiska do Nowego Sącza, ale ci panowie wyśmiali mnie po prostu. Mówię: kopci się, jest niesamowity smród, a oni powiedzieli, że to para i to jest nieszkodliwe, normy nie przekraczają – wspomina Marta Chyc. Jak dodaje, mieszkańcy boją się nie tylko o zdrowie swoje, ale przede wszystkim o dzieci. – Jak można wyjść na spacer z dzieckiem w wózku? Trzeba byłoby maski zakładać. Mówiliśmy to panu Mokrzyckiemu na ostatnim spotkaniu, ale nas wyśmiał. Na każde pytanie ma odpowiedź. Mówi, że ma czujniki i normy są takie, że to nie przeszkadza.
Jak przypomina Tadeusz Kubisz, Józef Mokrzycki – prezes firmy Mo-BRUK stał kiedyś na czele gminy Korzenna.
Słowa Tadeusza Kubisza potwierdza Anna Łaś, która na spotkanie przyniosła stos listów i dokumentów, w których, jak zapewnia, są dowody na to, że w miejscu Mo-BRUKu miała być jedynie betoniarnia. Pani Anna planuje skserowanie pism i przedstawienie ich do zapoznania się Marszałkowi Województwa Małopolskiego, od którego decyzji zależy to, czy firma dostanie zgodę na przyjmowanie większej ilości odpadów niebezpiecznych niż do tej pory.
Mieszkańcy przyznają, że mają także wątpliwości, co do sposobów prowadzonej w zakładzie utylizacji. Jak mówią, uzyskane w jej trakcie surowce są wykorzystywane jako ,,produkt budowlany”. – Wszyscy chcemy wiedzieć, co się z tym dzieje później, gdzie jest wysypywane – dodaje Tadeusz Kubisz.
Mieszkaniec Niecwi zwraca także uwagę na brak w Mo-BRUKu specjalnych ,,myjek”, jakie posiadają inne tego typu firmy. Dzięki nim, czyszczone są koła samochodów wyjeżdżających poza teren zakładu, a odpady nie są na nich przenoszone na jezdnię.
Na dzisiejszym spotkaniu pojawili się nie tylko najbliżsi sąsiedzi firmy, ale i osoby mieszkające dalej.
–
– Trzydzieści lat temu pracowałam tutaj w dawnym SKRze i obowiązywał co roku operat wodnoprawny. To było w czasie, kiedy zakres działalności był tutaj bardzo wąski – dodaje pani Maria. – Dotyczyło to szkodliwości zakładu, który naprawiał ciągniki i służył mieszkańcom. Teraz zakres oddziaływania zakładu na rzekę jest o wiele szerszy. Jeśli kiedyś rtęć była wykryta w potoku, to pojawia się pytanie – ile tej rtęci poszło w powietrze?
Jak się okazuje, na dolegliwości zdrowotne związane z działaniem zakładu odzysku odpadów skarżą się nie tylko mieszkańcy Niecwi. Przykry zapach unoszący się w pobliżu zakładu zniechęca też czasem do korzystania ze znajdującej się obok stacji paliw, należącej do spółki Mo-BRUK.
W związku z działalnością firmy Mo-BRUK doszło już do kilku poważniejszych niż przykry zapach incydentów, jak choćby wyziew amoniaku i siarkowodoru, samozapłony, czy rozszczelnienie zbiornika na odpady pyłowe, o którym pisaliśmy w maju 2018 roku TUTAJ.
Wtedy odpady z pękniętego silosa zasypały pole państwa Teresy i Józefa Muchów. Oni również pojawili się na dzisiejszym spotkaniu. Zakład starał się szybko usunąć skutki rozszczelnienia zbiornika.
Jak dodaje pan Józef, mieszkańcy wielokrotnie apelowali do prezesa Mo-BRUKu o zabudowanie terenu zakładu.
– Powiedział, że to niestety kosztuje. Mówiłem mu, że śmierdzi, że wymiotowałem, to stwierdził, że musiało mi coś ,,na żołądku siąść”. Moi synowie dostali tu działki budowlane, młode małżeństwa, ale obaj się wyprowadzają z domu, nie chcą tu mieszkać i wdychać. Budują się gdzie indziej.
Dużym problemem dla mieszkańców Niecwi jest także sprzedaż działek znajdujących się w pobliżu siedziby firmy Mo-BRUK. Nikt nie chce ich kupować, a ceny drastycznie spadają.
Kiedy w grudniu na stronie biuletynu informacji publicznej Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego pojawiło się zawiadomienie o planach firmy Mo-BRUK na przyjmowanie większej ilości niebezpiecznych odpadów, mieszkańcy postanowili zaprotestować. 31 grudnia spotkali się z władzami gminy, a następnie z przedstawicielami firmy.
– Po spotkaniu z panem wójtem zebraliśmy ponad trzysta podpisów – informuje mieszkający obok zakładu Piotr Kubisz. – Wczoraj dzwoniłem do władz gminnych, zapraszałem na to dzisiejsze spotkanie. Jak widać, nie ma nikogo.
Jak już pisaliśmy, mieszkańcy zawieźli swój list z podpisami do Tarnowa. Stanowisko Urzędu Marszałkowskiego, władz gminy Korzenna, a także przedstawicieli firmy Mo-BRUK w tej sprawie przedstawialiśmy TUTAJ.
Niestety dziś nie udało się nam dziś spotkać z przedstawicielami firmy, ponieważ jej siedziba oficjalnie w soboty jest nieczynna.
Na spotkaniu w Niecwi pojawił się natomiast radny gminy Korzenna – Rafał Gajewski, który wspiera mieszkańców w ich działaniach.
Dzisiejszy protest przed siedzibą firmy Mo-BRUK przebiegł w spokojnej atmosferze. Mieszkańcy dzielili się swoimi zastrzeżeniami i obawami. Sytuację postanowił podsumować też Stanisław Turski z Jasiennej, który na zakończenie spotkania podzielił się swego rodzaju ciekawostką. Jak mówił, słuchając prowadzonych przez CB-radio rozmów pomiędzy kierowcami samochodów ciężarowych, można usłyszeć, że Niecew nazywają Hiroszimą.
– Co to była Hiroszima i jak się to skończyło wszyscy wiemy – stwierdził.