Kręgi kobiet. Przychodzą te, które mają przyjść

Kręgi kobiet. Przychodzą te, które mają przyjść

Długo szukała swojego Zielonego Wzgórza, miejsca, w którym mogłaby poczuć się prawdziwą sobą. Dziś wie, że nie trzeba szukać daleko, że może w ogóle nie trzeba. Że ma je w sobie od zawsze. A kiedy już Anna Boryczko odzyskała siebie, postanowiła dzielić się z innymi kobietami tym, kim jest i tym jak się stawała. Zwołuje i trzyma kręgi kobiet w Nowym Sączu, tworzy siostrzaną bezpieczną przestrzeń, która daje możliwość wspólnego bycia ze sobą.  I robi to czule, jakby znała się na tym od wieków. A może właśnie tak jest?

Na takie dziewczynki jak Ania mówi się, że są wrażliwe, ciche i spokojne. Nie przeszkadzają, nie zadają wielu pytań, za to słuchają tak, jak mało kto wysłucha. Takie grzeczne dziewczynki mają swoje marzenia, ale szybko o nich zapominają, bo przecież tak wiele marzeń innych jest dookoła. I tak Ania pamięta dobrze, jak chciała być w wieku sześciu lat pianistką, a potem nie pamięta już, że miała marzenia. Jakby zapomniała o nich na całe długie lata. Tyle, że one nie zniknęły, tylko cierpliwie na nią czekały.

– Chcę wierzyć, że wszystko przychodzi wtedy, kiedy jesteś na to gotowa – uśmiecha się Ania Boryczko. Bo kiedy jeszcze nie była gotowa, wiodła życie rodzinne, zawodowe, wchodząc w kolejne role żony, mamy, szefowej firmy, spełniając oczekiwania innych, odcinając się od swoich.  A przecież człowiek nie jest tylko swoimi rolami, jest też Anią, tą która w dzieciństwie czytała „Anię z Zielonego Wzgórza” i tą, która w środku chciała takie wzgórze mieć dla siebie.

– Kiedy cztery lata temu zaczęłam zmieniać swoje życie, byłam zmęczoną i wypaloną kobietą, w brzuchu której utkwił niemy krzyk – opowiada. – Był jak supeł, który zaciskał wszystkie moje emocje, pragnienia i trzeba było czasu, by je usłyszeć, pozwolić im wybrzmieć, ale też dotrzeć do głosu mojej duszy, która nie do końca była szczęśliwa z tego, co robię i z miejsca, w którym jestem. Pozwoliłam sobie na ból, smutek, żal, złość, które do tej pory więziłam w ciele, nie okazywałam, bo tak przecież zostałam wychowana.

Droga

I tak zaczęła się terapia, praca z ciałem, książki, podcasty, rozwojowe warsztaty, podczas których tak wiele dostawała od innych kobiet. Nasycała się tym i to był długi proces wychodzenia ze starych schematów, odkrywania samej siebie.

– Trudny, bo jestem osobą nieśmiałą i wiele rzeczy mnie przerażało. Ale jedno wiedziałam, że zaczynam żyć na nowo. Nie chciałam stracić i zawieść samej siebie. Przysięgłam sobie, że nie zostawię głosu mojego serca, który właśnie usłyszałam – uśmiecha się.

Powoli rosła w niej potrzeba, by się tym wszystkim, co dostała i poznała dzielić. Czuła, że wspierająca obecność, wsparcie i otulenie innych kobiet działa niczym najlepsza terapia.

– Rok temu w styczniu leżałam w łóżku z zapaleniem płuc i przeglądałam strony facebookowe. Nagle wyskoczyło mi zaproszenie na kurs Liderki Kręgów Kobiet. Przeczytałam, poczułam poruszenie w sercu i szybko stwierdziłam, że się do tego nie nadaję – wspomina Ania. – Że nie mam predyspozycji, kompetencji. Dwa, trzy miesiące później znów zaproszenie zobaczyłam. Do rozpoczęcia kursu zostało kilka dni, przestałam się wahać.

Czy jeszcze kilka lat temu, kiedy pracowała w księgowości i prowadziła swoją firmę, myślała o zmianie? (…)

Cały tekst przeczytasz w wakacyjnym wydaniu DTS – za darmo pod linkiem:

Reklama