Z archiwum. Moskwa chciała licencji na kabanosy

Z archiwum. Moskwa chciała licencji na kabanosy

Pięć lat temu, 22 czerwca 2019 r., zmarł Kazimierz Pazgan, twórca sądeckiego Konspolu. Z tej okazji przypominamy archiwalny wywiad.

Rozmowa z Kazimierzem Pazganem

– Jak Pan zareagował na informację o przyznaniu Panu tytułu Honorowego Obywatela Nowego Sącza?

– Prędzej spodziewałbym się piątego zawału, niż tego wyróżnienia. Notabene dowiedziałem się o nim z mediów. Próbowałem później interweniować w tej sprawie, przekonywać radnych, by się z tego pomysłu wycofali, ale bezskutecznie.

– Nie chce Pan  tego tytułu?

– To nie o to chodzi. Ja po prostu uważam, że niczym szczególnym się nie wyróżniam spośród sądeczan. Jestem zdania, że każdy, kto tu mieszka jest honorowym obywatelem Nowego Sącza. Dla mnie wiadomość o tym wyróżnieniu, była raczej okazją do spojrzenia za siebie, na to, co robiłem przez ostatnie 42 lata jako przedsiębiorca.

– I co Panu wychodzi z tego bilansu?

– Gdybym miał odpowiedzieć jednym zdaniem, to brzmiałoby ono: niczego nie żałuję! Ale nie umiem w prosty sposób odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony uhonorowano mnie najwyższym wyróżnieniem w mieście za moje zasługi dla rozwoju miasta i to jest bardzo miłe, a nawet wzruszające. Z drugiej strony słyszę czasami takie opinie, że skoro zaczynałem w poprzednim systemie, to musiałem być pieszczochem tamtych władz. Nie umiem się dziś już nawet zdenerwować takimi ocenami i nie bardzo wiem – śmiać się z nich czy płakać? No, ale tak wygląda życie – jeśli jedni cię nagradzają, to drudzy atakują.

– Są Panu obojętne takie oceny?

– Żadne oceny nie są mi obojętne, bo z każdych płynie jakaś nauka, ale z niektórymi nie potrafię nawet dyskutować. Jeśli tak dobrze było mi w poprzednim systemie, to dlaczego moją drogę do wolnego rynku i sukcesu Konspolu opłaciłem czterema zawałami serca? Dlaczego przyszłość firmy wiele razy wisiała na włosku, np. z powodu „domiarów”, jakie chciała mi zafundować poprzednia władza? Dlaczego na biurku ówczesnego wojewody nowosądeckiego leżała decyzja o likwidacji Konspolu?

– A może sam Pan prowokował skojarzenia z poprzednim systemem otaczając się ludźmi z PZPR?

– Nigdy nie oceniałem ludzi według przynależności partyjnej. Ani przed laty, ani dzisiaj. Powiem to wyraźnie i dobitnie: mam wielu przyjaciół, którzy kiedyś należeli do PZPR, a nawet pełnili wysokie w niej funkcje. Moimi przyjaciółmi byli i są nadal Józef Oleksy czy były wojewoda Antoni Rączka. Nie ukrywałem tego nigdy.

– Najczęściej jest Panu wypominany Antoni Rączka i fakt, że ostatni wojewoda z nadania PZPR znalazł bezpieczne schronienie w Konspolu.

– Mam nadzieję, że je znalazł. W 1989 r. wszedł w życie przepis, że była nomenklatura partyjna nie ma prawa znaleźć zatrudnienia. Przypadek Antoniego Rączki był jeszcze trudniejszy, bo również jego żona nauczyciela straciła pracę i oboje pozostali bez środków do życia. Wówczas zadzwonił do mnie mój przyjaciel Julek Kietliński – były pierwszy sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR w Krynicy, wyrzucony z partii za kontakty z Konspolem – i zapytał czy pomogę człowiekowi, który nie ma z czego żyć. Moja odpowiedź była krótka: niech przyjdzie jutro. Antoni Rączka przez tych 25 lat pracy w Konspolu wielokrotnie udowodnił, że jako fachowiec zasłużył na moje zaufanie. To był człowiek instytucja. Prywatnie dodam, że kiedyś ja pomogłem jemu, ale to on pomaga każdemu, kto się do niego zwróci.

Pamiętajmy, że przed 1989 r. całe życie publiczne i – nazwijmy je górnolotnie – biznesowe, znajdowało się pod kontrolą PZPR i Służby Bezpieczeństwa. Nie działaliśmy w próżni, byliśmy uważani za zagrożenie dla socjalizmu, bo produkując wyroby z kurczaka dokonywaliśmy sztuki, która się państwowym zakładom nie udawała. Państwo reglamentowało towar na kartki żywnościowe, a nasz był dostępny bez kartek. To musiało ich boleć, więc do wszechmocnego pierwszego sekretarza KW PZPR Józefa Brożka zwrócono się, by zlikwidował Konspol. Musieliśmy im bardzo przeszkadzać, ale właśnie wojewoda Rączka poproszony przez Radę Państwa o opinię, napisał, że Konspol działa zgodnie z prawem.

– Czyli parasol ochronny ówczesnej nomenklatury?

– Powiedziałbym raczej: normalne reakcje przyzwoitych ludzi. Nie przetrwałbym najtrudniejszych czasów, gdyby nie przyzwoici ludzie z PZPR. Nie wszyscy byli źli w tamtym systemie. To był cud, że wówczas przetrwałem! Szkoda, że nie zachowałem gazet z tamtego okresu, bo nikt by nie uwierzył, co wówczas pisała o mnie „Trybuna” czy „Prawo i Życie”. To był czas nieustannych nalotów na Konspol, donosów i kontroli, a ja byłem głównym problemem ideologicznym PZPR, bo pierwszy sekretarz partii zadeklarował publicznie, że nowosądeckie będzie pierwszym w pełni socjalistycznym województwem w Polsce. Założenie ambitne, tylko Konspol stawał temu na drodze. To był zresztą czas, kiedy znajomi na mój widok przechodzili na drugą stronę ulicy, bo już sama znajomość z Pazganem nie była dobrze widziana.

– Ludzie PZPR chcieli Pana zniszczyć czy Pana ochraniali?

– W partii byli bardzo różni ludzie, dlatego – powtórzę – nie oceniam nikogo według przynależności partyjnej. To był zresztą czas przedziwnych paradoksów. PZPR chciała nas zlikwidować, ale kiedy pojechałem na targi żywności do Moskwy z naszym kabanosem i skosztowali go towarzysze radzieccy, to natychmiast chcieli wybudować u siebie sto fabryk na naszej licencji. Ich nie interesowało, że jesteśmy prywatną firmą, tylko chcieli mieć takie kabanosy w całym Związku Radzieckim. Kompletne szaleństwo!

– Tacy ludzie jak Pan byli dla władzy szczególnie cenni również ze względu na posiadaną wiedzę.

– Dlatego bardzo uważnie mi się przyglądano, już od czasu działalności w związku hodowców drobiu. Byłem pod oficjalną i stałą obserwacją SB, czego zresztą nikt nie zamierzał ukrywać. Ciągle przychodził ktoś z SB, przedstawiał się i interesował tym co robimy jako hodowcy. Nigdy jednak nie dostałem propozycji współpracy, ani tajnej, ani jawnej. Jak mogli mi to zaproponować, skoro uważali, że rozwalam socjalizm. Miałem przecież w ręku strategiczną broń tamtych czasów, czyli mięso. Jestem przekonany, że każdą naszą rozmowę wykorzystywali do swoich celów, bo w czasach amerykańskiego embarga na pasze dla drobiu, wiedza o sytuacji na tym rynku była pewnie równie cenna, jak informacje o rakietach dalekiego zasięgu.

– Ale niedługo potem został Pan modelowym przykładem polskiego przedsiębiorcy.

– Bez przesady, ale po 1988 r. sytuacja faktycznie się diametralnie zmieniła. Media, które mnie wcześniej niszczyły, teraz mnie ratowały. W szczególności telewizja, dla której byłem miernikiem reform gospodarczych, które zaczęto wprowadzać. Kiedy podnoszące głowę media chciały skontrolować jak władza wdraża zapowiadane reformy, to sprawdzały, co dzieje się w Konspolu. To nam pomagało działać, bo każdy, kto chciałby nam przeszkodzić, naraziłby się na miano przeciwnika reform. Zresztą na przykładzie Konspolu można byłoby opowiedzieć całą współczesną historię Polski ostatnich trzydziestu lat.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Wywiad przeprowadzono w 2014 r.

Przeczytaj także:

https://www.dts24.pl/5-lat-temu-zmarl-kazimierz-pazgan-tworca-konspolu/

 

Reklama