GRAJDÓŁ FESTIWAL ’24: Raźniej, czyli lepiej [RELACJA]

GRAJDÓŁ FESTIWAL ’24: Raźniej, czyli lepiej [RELACJA]

Ludzie są cudowni jak zachody słońca – tak, to już było…, ale to o ich wartości decyduje to, jak wschodzą; jak stwarzają się każdego dnia, nadbudowując w czasie rzeczywistym swoje cele i aspiracje. Jestem tu po raz trzeci i nadal czuję się jak pustelnik z otwartym oknem na niebo, bez którego moja codzienność zginęłaby pod naporem bezdechu, brzydoty, nudy. I wychodzi na to, że nie tylko mnie, obok tutejszych poetów tych trzydniowych igrzysk, rozwiązuje się pradawny język wczoraj, ale i ten jutra, który jako jedyny mi wiadomy ma tę moc, by uczynić egzystencję świętą.

Grajdół Festiwal rośnie, obrasta, tężeje – wchodzi w krwiobieg szerszej świadomości. Człowiek jest tu razem z naturą i niejako poza nią; jest rozdwojony, wysoko w gwiazdach, a jednak zamknięty w swoim bijącym sercu, które kiedyś należało do fauny znaczonej śladami skrzeli i flory wijących się korzeni. 4. edycja Grajdół Festiwal: Raźniej nie jest po prostu kolejną edycją; to koszula, która staje się coraz bliższa ciału. Będąc tutaj, człowiek ma świadomość swojej ludzkiej wyjątkowości; tego, jak majestatycznie wystaje ponad otoczenie, ale jednocześnie błaga, by móc dotknąć ziemi, zaciągnąć się powietrzem – słuchać, patrzeć i napawać się nie tym, kim jest, ale z kim jest.

Fot. Zoria Studio – Sebastian Woropaj i Weronika Borkowska

Za sprawą takich wydarzeń uczę się od nowa. Tak jak sam festiwal wymyka się jednoznacznym kategoryzacjom, tak samo podejście do relacjonowania powinno za nim nadążać, łącząc lub obejmując pewną całość, z drugiej – stanowić temat przeznaczony dla wszystkich. Stąd przytaczanie zdarzeń, spotkań, prelekcji i muzycznych tematów nie powinno być tutaj celem nadrzędnym; tu clou sprawy leży w czymś innym. Grajdół to klincz eteru i energii, tego wszystkiego, co dzielić może ludzi z różnych biegunów kraju nad Wisłą i szerzej, a mimo to ich łączy. To miejsce, gdzie muzyka splata się z pasją, a sztuka z autentycznymi emocjami. Gdzie tworzy się swoisty mikrokosmos pełen inspiracji, który jedni puszczają z dymem – inni, tacy jak ja, ścisną mocno i wepchną w kieszeń.

Grajdół Festiwal to obcowanie z szaleńcami, donkiszotami, podróżnikami-intelektualistami o szerokiej palecie barw i sposobności, którzy są tym, kim są; którzy niczego nie udają – którzy pomagają sobie nawzajem w dokumentowaniu folkowego krajobrazu kulturowego tak przeróżnych światów i filozofii za nimi stojących, że próba faktycznego ich spisania najpewniej sprowadziłaby się do opasłego opus magnum, którego nikt nie byłby w stanie objąć czasem. Za każdym razem i przy każdej próbie wejścia pod otwarte drzwi Bacówki nad Wierchomlą i ponownego spod nich zejścia, słowa te stawały się coraz bardziej wyraźne, pogrubione, podkreślone i wyciskały ze mnie najgłębsze pokłady wzruszeń. Że oto schodzę, ale przede mną jeszcze jeden dzień, którego nikt i nic nie jest w stanie mi zabrać.

Fot. Zoria Studio – Sebastian Woropaj i Weronika Borkowska

Na obecnym etapie życia wychodzę z założenia, że zajmowanie się szeroko pojętą kulturą, która nie jest interesująca i nie ma prawdziwej jakości, jest czymś niemoralnym. W moim rozumieniu artysta musi być osobą merytoryczną; osobą intelektu i naturalnej zdolności do nawiązywania kontaktu z ludźmi. Artysta bez standardów to zwyczajny egotyk, prymus, moralny narcyz, nie dbający o to, co traci, kiedy bierze kolejny oddech. W tym kontekście Grajdół zadbał o mnie w dwójnasób – nie spisał mnie na straty i zaprosił, co już samo w sobie jest dla mnie nie lada wyróżnieniem. Po drugie – zbudował tę jakże wymaganą przy tworzeniu imprez, tym bardziej interdyscyplinarnych, nić porozumienia, która jest możliwa jedynie wtedy, kiedy zignoruje się te osiemdziesiąt procent ludzi, którym z jakiegoś powodu wbiło się do głowy, że to obowiązkiem organizatora jest zapewnienie im rozrywki.

Koniec każdego zdarzenia, tym bardziej tak wspaniałego w swojej eklektyczności, rodzi smutek, że to już koniec, ale z drugiej strony nakazuje dmuchać w dogasające iskry obecnej, by kolejna jej odsłona mogła się na nich rozniecić. Organizatorzy, sztabowcy, wolontariusze Fundacji KarpatArt i wszyscy ci, którzy wokół nich orbitują, to osoby, które są wszystkim, czym ja chciałem być, będąc w ich wieku. Poniosłem porażkę młodości, stąd jestem tu – byłem tu, i miejmy nadzieję, że dopiszę niebawem, by szukać utraconego czasu i zyskiwać.

Foto: Zoria Studio – Sebastian Woropaj i Weronika Borkowska

Reklama