Awangardowe lokum profesora Kołcza. Mieszkanie na dachu Sącza

Awangardowe lokum profesora Kołcza. Mieszkanie na dachu Sącza

Podobno sądeczanie mieszkają banalnie i bardzo przewidywalnie, bo – oprócz podmiejskich dzielnic willowych – nie mają szansy specjalnie poszaleć. No może z małymi wyjątkami. Na przykład taki profesor Bogusław Kołcz. Kto nie był u Kołcza, ten nigdzie nie był. Kto nie był u Kołcza, ten nie potrafi sobie nawet wyobrazić, co można zrobić w obrzydliwym gierkowskim punktowcu z hałaśliwą windą i śmierdzącym zsypem na śmieci za ścianą.

Przed laty, kiedy budowano sądeckie blokowiska z wielkiej płyty, o takim mieszkaniu mogli pomarzyć tylko wybrani i to najbardziej zasłużeni – absolutnie nieliczni. Dzisiaj dwupoziomowe socapartamenty na ostatnich piętrach wieżowców przy ul. Nawojowskiej to już historia. Większość podzielono na mniejsze i tańsze w utrzymaniu mieszkania. To należące do dyrektora Gimnazjum i Liceum Akademickiego wręcz przeciwnie – ciągle się powiększa i jest jednym z najoryginalniejszych w mieście.

Kołcz do dzisiaj przyznaje, że znajomi, słysząc o jego pomyśle, pukali się w głowę, bo za zainwestowane tam pieniądze można było wybudować domek za miastem. Pewnie tak, ale profesor się uparł. I swego dopiął. Najważniejsze, że z jedenastego piętra 127-metrowego apartamentu widać cały Nowy Sącz, a nawet te domki za miastem, w których Kołcz nie chciał mieszkać. Jednak najbardziej zaskakuje nie widok z okna, ale to co wewnątrz. Mówiąc najkrócej – sądecka awangarda, śmiało i z rozmachem zaprojektowana przez słynnego architekta Jakuba Potoczka, a dopełniona detalami zaproponowanymi przez sąsiada Kołcza – Andrzeja Szarka. Też profesora, ale od rzeźby.

Remont i wykończenie tego mieszkania to były ponoć najbardziej pamiętne wakacje Bogusława Kołcza. Kuba aranżował, a fachowcy specjalizujący się w wyginaniu ścian realizowali jego śmiałe wizje. Jeśli Kuba powiedział, że gdzieś potrzebna jest niklowana rura, to ją zamawiano, choćby trzeba było czekać miesiąc. Profesorowi Kołczowi bez konsultacji z Kubą nie wolno było przywiesić nawet obrazka na ścianie. Efekt zaskakujący – falujące albo lustrzane ściany. Całości dopełnił ręką mistrza Andrzej Szarek, malując gotyckie okienka, czajniki, łamiąc pędzlem banalną taflę lustra, albo obwodząc kontakty ramkami, przez co goście do dzisiaj pytają, czy gospodarz w ten sposób zaznaczył miejsca do remontu. Efekt kilkumiesięcznej pracy, kiedy meble na górny poziom trzeba było wciągać na linach z dolnego balkonu, to pięć pokoi plus kuchnia połączona z salonem. Obecny gabinet i biblioteka dyrektora Kołcza powstała w miejscu dawnej suszarni, a tu gdzie znajduje się teraz domowa filmoteka urzędowały panie z radio taxi. Niepotrzebne innym pomieszczenia łatwo można było włączyć do mieszkania. Wystarczyło przebiec kilka razy dziesięć pięter z listą o zgodę sąsiadów.

Na realizację najsłynniejszego sądeckiego loftu potrzebne były nie tylko oszczędności, kredyty, ale i całe honorarium autorskie profesora za trzy książki do liceum, które sprzedały się w łącznym nakładzie 300 tysięcy egzemplarzy. Bogusław Kołcz śmieje się, że aby utrzymać tak wielkie mieszkanie musi pracować jako nauczyciel na dwóch dodatkowych etatach. Sam miesięczny czynsz, bez opłat za prąd, telefon itd., to blisko tysiąc złotych. No, ale mieszkanie na dachu Sącza musi mieć swoją cenę.

Więcej historii o osiedlu Millenium znajdziesz w najnowszym wydaniu DTS – bezpłatnie pod linkiem:

Zobacz galerię:

Reklama